środa, 16 sierpnia 2017

Rozdział 3. Brak zaufania.

     Początkowo ekipa nie zwracała uwagi na zachowanie Amarosa. Po dwóch tygodniach jednak stało się to męczące do tego stopnia, że nie mogli tego dalej ignorować. Nieodłącznym elementem życia na poligonie stało się to, że chłopak codziennie upijał się do utarty świadomości i zasypiał. Po przebudzeniu, gdy alkohol wyparował z jego organizmu szukał nowej butelki z procentowym trunkiem. Wszystkich bolało to jak cierpi i mieli świadomość, że nie mogą mu pomóc. Musiał uporać się sam ze swoim bólem psychicznym i z pustką po utracie siostry. Ekipa stwierdziła jednak, że przegina i musi w końcu się ogarnąć, żeby nie popaść w nałóg.
     Amaros obudził się z lekkim wirem w głowie. Kac nie męczył go już tak jak na początku. Powoli jego organizm przyzwyczajał się do alkoholu. Na tę myśl wzruszył tylko ramionami i podniósł się szybkim ruchem z łóżka. Znał plan na dziś, niezmienny od dwóch tygodni. Zatoczył się lekko i ruszył w kierunku salonu, gdzie spotkała go niespodzianka w postaci ekipy, która stała na środku salonu i przyglądała się jakby zobaczyli go pierwszy raz w życiu. Wiedział co to oznacza.
- Interwencja - powiedziała Silver bez cienia uśmiechu na ustach.
- Kurwa - stwierdził Amaros przecierając oczy w zdumieniu. - Dajcie mi spokój. - odwrócił się i już miał wychodzić, kiedy ktoś delikatnie złapał go za rękę. Odchylił głowę na bok, by spojrzeć prosto w niebieskie oczy Fatum, z których sączyły się delikatne łzy.
- Proszę... - powiedziała błagalnie. Chłopak nie miał serca wyrwać się z jej uścisku i pójść dalej w swoją stronę. Poddał się jej woli, a ona korzystając z okazji zaprowadziła go na kanapę i lekko pchnęła żeby usiadł.
- Słucham, co macie mi do powiedzenia - warknął na nich z nutką irytacji w głosie.
- Musisz przestać pić! - rozległ się srogi głos Oszusta.
- A jak pijemy całą ekipą to jest dobrze? - zaoponował Amar. - Sam już się nie mogę napić?
- Ale nie do tego stopnia! - odparł Oszust, czując, że ta rozmowa nie przynosi skutków.
- Nie chcemy cię stracić - powiedziała Luna.
- Brakuje nam ciebie - dodał cicho Tek.
- Cały czas tu jestem, jak byście nie zauważyli - dodał chłopak wkurzony już nie na żarty. - Czego wy ode mnie chcecie do jasnej cholery?!
- Wróć do nas, braciszku - powiedziała błagalnie Silver, świadomie dodając ostatni wyraz. Słowa te wstrząsnęły Amarosem i obudziły z pewnego transu. Spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.
- Przepraszam - powiedział, a łzy zaczęły napływać mu do oczu. - Przepraszam - złapał się za głowę - ja nie potrafię sobie z tym poradzić. Chcę zapomnieć, nie chcę o tym myśleć - powiedział do nich błagalnym głosem, a Silver i Fatum znalazły się przy nim w jednej chwili tuląc z dwóch stron.
- Nie jesteś sam - szeptała do niego Silver głaszcząc po głowie.
- Poradzimy sobie z tym wspólnie - dodała Fatum - tylko proszę wróć do nas.
- Ja nie potrafię - powiedział, płacząc jak małe dziecko. Nie interesowało go to, że ekipa patrzy na niego w takim stanie. W końcu dał upust wszystkim swoim uczuciom, które tłumił w sobie od dnia śmierci siostry. Nie przejmował się nawet tym, że obok stał Troy i się temu wszystkiemu przyglądał.
- Chcę zapomnieć - powtarzał te słowa w kółko, dławiąc się swoimi łzami.
     Wszyscy siedzieli w salonie razem z Amarosem od dobrej godziny, ale nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby opuścić go w takiej chwili. Każdy próbował pocieszyć go na swój sposób, ale znali go zbyt dobrze. Wiedzieli, że słowa nic nie zdziałają.
- Dostałem cynk od Mii, że dziś są wyścigi - powiedział Oszust. - Ekipa co wy na to? - wszyscy spojrzeli na Amarosa. Wiedział, że pozostali zrobią to co sobie zażyczy.
- Przez te dwa tygodnie jakieś lamusy zaczęły się panoszyć po naszym torze, uznając, że się wypaliłeś - dodała Kursywa patrząc niewinnie na chłopaka.
- Wiecie co? - odparł Amaros. - Trzeba pokazać kto tu rządzi - pierwszy raz od dwóch tygodni na jego ustach zawitał uśmiech. Ekipa wymieniła radosne spojrzenia i wszyscy pognali do garażu za Amarem, szczęśliwi, że ich kompan otrząsnął się wreszcie z szoku jaki przeżył.

     Czarny van stał po przeciwnej stronie ulicy od miejsca docelowego. Troy siedział za kierownicą, nerwowo ściskając ją spoconymi dłońmi. Był pierwszy raz na akcji jako kierowca. To miał być jego chrzest bojowy. Przełknął ślinę, która ledwo przeleciała przez wysuszone gardło. Mieli obrabować sklep jubilerski, a on w razie problemów musiał wykazać się swoimi umiejętnościami kierowcy. Nie był co do tego przekonany, potrafił prowadzić, ale w kryzysowej sytuacji nie wiedział czy sobie poradzi.
- Fatum jak sytuacja? - usłyszał pytanie Amarosa z tyłu samochodu.
- Trzy kamery, dwie na dole, jedna na górze w pokoju szefowej. Czujniki na każdej szybie z biżuterią, można zdjąć zabezpieczenie tylko kartą, którą musicie zwinąć od tej kobiety - pokazała im na monitorze dziewczynę ubraną w białą bluzkę, czarną spódnicę i czarne rajstopy. - Charakterystyczna, nie pomylicie jej z klientami.
- Ilu ochroniarzy? - teraz spytała Kursywa.
- Dwóch na dole, ubrani w czarne garnitury, mają słuchawki w uszach - pokazała im widok z kamer - też nie pomylicie. Uważajcie na pagery, żeby przypadkiem nie wcisnęli guzika łączności. Ty - spojrzała na Oszusta - musisz dostać się do pokoju ochrony i unieruchomić gościa od kamer, żebyśmy mieli czyste pole manewru. Jak Ci się uda musisz odłączyć zasilanie. Od tego momentu mamy siedem minut do przyjazdu policji.
- Aż siedem minut? - Troy zdziwił się słysząc pytanie Amarosa - rozleniwili się ostatnio - ekipa zaśmiała się na jego słowa.
- Bierzemy liny i idziemy na dach - powiedziała Kursywa - na znak Oszusta zjeżdżamy przez wybite okno, kładziemy wszystkich na ziemię, wyłączamy alarm i zawijamy towar ile się da. Fatum pilnuj czasu.
- Jak minie pięć minut to zwijamy, nie ważne ile zostanie. Troy czekaj z włączonym silnikiem - Amar klepnął go w ramię.
- Okej - zdołał wykrztusić niepewnie chłopak.
     Amaros i Kursywa weszli na dach po drabinie pożarowej. Chłopak przywiązał ich liny do specjalnych uchwytów i teraz czekał na znak od Fatum, że mogą wchodzić do akcji. Wiedzieli, że Oszust skutecznie wykona swoje zadanie. Pojawiło się znajome uczucie w okolicy brzucha i rozchodząca się we krwi adrenalina. Mógłbym to robić nawet za darmo, tylko dla tego uczucia. Uśmiechnął się w duchu.
- Możecie wchodzić - usłyszeli głos Fatum w słuchawce.
     Przewiązali liny przez uprząż, zbili szybę co wywołało krzyki paniki i zaczęli się opuszczać. W tym momencie wszystko poszło nie tak. W połowie drogi lina Kursywy odwiązała się od uchwytu na dachu i dziewczyna runęła z wysokości na ziemię, upadając na plecy. Amaros puścił linę, żeby opaść jak najszybciej, hamując w ostatniej chwili przy posadzce.
- Nie ruszać się! - krzyknął celując bronią dookoła. - Oszust szybko do mnie! Szybko!
- Co się stało? - usłyszał spanikowany głos Fatum.
- Kursywa spadła, szybko Troy wjeżdżaj vanem do sklepu - chłopak wykrzykiwał polecenia, zachowując chłodny umysł - tylko tyłem! Już!
- Na ziemię! - Oszust pojawił się z wyciągniętym pistoletem - Kurwa! - krzyknął gdy zobaczył leżącą dziewczynę.
    Przez szklane drzwi sklepu wjechał van na wstecznym. Fatum otworzyła im drzwi celując w ludzi dookoła, a Oszust z Amarem delikatnie wnieśli Kursywę do środka.
- Ruszaj!
    Pisk opon. Van ruszył z miejsca w stronę szpitala.
- Nie możemy jechać do szpitala! Nie możemy! Złapią nas! - panikowała Fatum.
- Troy jedź na Daily Street - powiedział Amaros.
- Daily... tam jest klub Komandosa - zdziwił się Oszust.
- Znam kogoś, kto nam pomoże - odpowiedział mu chłopak, wpatrując się w Kursywę.
     Dojechali na miejsce po 10 minutach. Samochód zatrzymał się przed klubem. Troy wybiegł szybko żeby otworzyć drzwi z tyłu. Amaros wyszedł i krzyknął do ochroniarzy przed klubem, żeby przynieśli nosze. Ekipa, nie zauważyła nawet, że Ci nie zdziwili się na dziwną prośbę ich kolegi. Po chwili z budynku wybiegło dwóch ludzi z noszami. Zabrali dziewczynę ze sobą i zniknęli w drzwiach.
- Dzwońcie po resztę ekipy - powiedział Amaros, nie patrząc na nikogo konkretnego.

     Siedzieli na korytarzu od ponad trzech godzin. Każdy martwił się o koleżankę, ale też rzucali ukradkowe spojrzenia na Amara, który co chwilę chodził zapalić. Podczas jego nieobecności Luna wyraziła ich obawy.
- To nie był dobry pomysł, żeby puszczać go na akcję - powiedziała cicho.
- Był odpowiedzialny za wiązanie lin - mruknęła jej siostra, a wszyscy na nią spojrzeli.
- Nie możemy go o nic oskarżać, bo stracimy swoje zaufanie - warknęła na nich Silver.
- Sama widzisz co się stało z Kursywą - odpowiedziała jej Luna.
- Chcesz nam wmówić, że to jego wina?
- Nie, ale... - schowała twarz w dłoniach. - Sami widzicie jak to się potoczyło. Nie był na to gotowy.
    Nie zdawali sobie sprawy, że chłopak stał za rogiem i ich słyszał. Po tej akcji nie odzyska ich zaufania. Zdawał sobie z tego sprawę. Chciał odejść, żeby nie narażać ich więcej na swoje towarzystwo, ale chciał też dowiedzieć się co z Kursywą. Wziął głęboki oddech i do nich wrócił, nie dając po sobie poznać, że coś usłyszał.
     Po kilku godzinach wyczekiwania w ciszy, drzwi od sali otworzyły się i wyszedł do nich nieznany im lekarz. Po jego minie nie mogli nic wywnioskować.
- Co z nią? - spytał Tek.
- Będzie żyła - odpowiedział im, ale jego głos dał im do zrozumienia, że jest drugie dno tej wiadomości.
- Ale... - spojrzał na nich, a oni wyczekiwali w napięciu. - Niestety nie udało nam się uratować kręgosłupa. Straciła czucie od pasa w dół.
    Ta wiadomość wstrząsnęła ekipą. Dziewczyny zaczęły płakać, a Troy usiadł nie mogąc ustać o własnych siłach. Pierwsza akcja na której był i zakończyła się taką tragedią. Teraz wszystkie oczy skierowały się na Amarosa, który czuł ogromne wyrzuty sumienia.
- Możemy z nią porozmawiać? - spytał.
- Tylko jedna osoba - odpowiedział lekarz - nie może się przemęczać.
- Idę - powiedziała Silver - zaczekajcie tu.
     Silver siedziała za drzwiami od 20 minut, a ekipa nie mogła znaleźć sobie miejsca. Siostry płakały cicho w kącie, a chłopaki siedzieli na krzesłach patrząc się tępo w ścianę przed sobą. W końcu Luna nie wytrzymała.
- Jak mogłeś! - krzyknęła zrywając się z miejsca. Podbiegła do Amarosa i zdzieliła go ręką po twarzy. Nie zareagował. Miała pełne prawo mieć do niego pretensje.
- Najpierw chlejesz dwa tygodnie, a później idziesz na akcję narażając życie przyjaciół! Nienawidzę Cię! - darła się już na cały korytarz, a łzy sprawiały, że ledwo widziała na oczy. Zamachnęła się ponownie, żeby go uderzyć, ale powstrzymał ją Oszust kręcąc głową. Przytuliła się do niego, dalej płacząc jak małe dziecko.
- Słyszałem co mówiliście - odezwał się niespodziewanie. - Rozumiem was. Przeproście ode mnie Kursywę - powiedział wstając i odchodząc.
- Zostań - Oszust rzucił do niego cicho. - Ona by tego nie chciała. Zrozumie. - Amaros zawahał się na te słowa. Postanowił zostać. Usiadł w bezpiecznej odległości od złowrogich spojrzeń Luny i zatopił się w swoich myślach.
    Nie wiedzieli ile czasu minęło, kiedy drzwi od sali otworzyły się ponownie i wyszła z nich Silver, pchając przed sobą Kursywę, która siedziała na wózku. Amaros uniósł lekko wzrok i serce mu stanęło na ten widok. Co ja zrobiłem. Złapał się za głowę, ale musiał się z tym zmierzyć. Wszyscy do niej podeszli, zaczęli ściskać i pocieszać, że jakoś to będzie, ale ona patrzyła na niego. Nie widział w jej wzroku nienawiści tylko... błaganie? Czegoś tu nie rozumiał.
- Przepraszam - powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy. Podszedł do niej i klęknął wtulając się w jej nogi.
- Nie - odpowiedziała, podnosząc mu głowę do góry - to ja przepraszam - z jej oczu poleciały łzy.
- Bałam się w jakim jesteś stanie - odwróciła wzrok i wzięła głęboki oddech bojąc się jego reakcji - kiedy nie patrzyłeś, odwiązałam twój supeł i zawiązałam sobie linę sama.
    Chłopakowi po tych słowach całkowicie odebrało mowę. Reszta ekipy patrzyła teraz na niego z oczami pełnymi smutku. Jak mogli mu nie ufać? Największe wyrzuty sumienia miała Luna. Chciała go przytulić, pocieszyć, przeprosić, ale nim ktokolwiek uczynił jakiś gest, Amar wstał szybkim ruchem i skierował się do drzwi. Nie odwracając się do nich plecami, cały czas szedł tyłem patrząc z niedowierzaniem. Nie zauważył, że drzwi za nim otworzyły się szeroko i stanął w nich wysoki mężczyzna.
- Komandos - powiedziała równocześnie zdumiona ekipa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz